niedziela, 5 maja 2013

All Story

    Witam was ponownie...po tak długim czasie. Wiem zaniedbałam się strasznie. Jestem osobą raczej niesystematyczną, która z techniką komputerową radzi sobie bardzo źle;p (Nie miałam nawet pojęcia o niektórych komentarzach pojawiających się na blogu, za co naprawde bardzo przepraszam!!) Dzisiaj usiadłam żeby porobić porządki na komputerze, zalogowałam się na bloga (odkryłam komentrze)  i stwierdziłam, że trzeba dokończyć to co zaczęłam tak dawno temu. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że żałuje nie prowadzenia tego bloga systematycznie. Dzisiaj czytając posty z ponad rok temu zdałam sobie sprawę jaki to jest super pamiętnik. Przypomniałam sobie o moich dylematach związanych z wyjazdem, o strachu który mi towarzyszył, no bo przecież jechałam tak daleko, bez nikogo, zdana sama na siebie...Miałabym każdą chwilę chociaż troszkę uwiecznioną nie tylko w głowie ale gdzieś, gdzie mogłabym po pewnym czasie przeczytać po raz kolejny.

Chciałabym opowiedzieć wam w skrócie jednak jak minął mój rok, jak to było tam w Stanach, tam gdzie zawsze chciałam wyjechać oraz jak się potoczyło moje życie po powrocie, bo w Polsce jestem już długo, wróciłam w paździeniku. Gdyby ktoś mnie zapytał czy ma jechac, bez wachania odpowiedziała bym mu TAK! Wiem, że są różne historie, jeszcze nie dawno słyszałam o dziewczynie która uciekła po miesiącu od swoje host rodziny. Ale może akurat dopisze szczęscie i to będzie największa przygoda życia, tak jak to było w moim przypadku. Początki oczywiscie były zarówno piękne jak i nie łatwe. Piękne dlatego, że nie znało się tak naprawę rodziny, fochów jej członków oraz prawdziwych charakterów, każdy na początku jest miły, później przychodzi rutyna i raz lepsze raz gorsze dni które odczuwają wszyscy. A gorsze, bo tęsknota za "starym" życiem, rodziną, znajomymi jednak jest. Mi towarzyszyła przez cały pobyt. Na początku miałam tam koleżankę z którą zgadałam się na forum, jak pojechałam ona już tam była. W stanach ją widziałam po raz pierwszy w życiu, ale ktoś kto w takiej samej sytuacji  był w pobliżu. Na spotkaniach z LCC nie było żadnej polki (dopiero po połowie mojego pobytu dojechała jedna) co więcej były same niemki praktycznie, jakoś nie bardzo lubię ten typ człowieka. Oczywiscie nie ma co wrzucać wszystkich do jednego worka ale one razczej  trzymały się tylko ze sobą. Ale ja miałam swoją koleżnakę A z forum. Więc wypady weekendowe były, bez szaleństw na początku ale były:) A była z innej agencji, więc przez nią poznałam inne dziewczyny, w tym dunkę C która już do końca pobytu toważyszyła mi cały czas i stała się prawdziwą przyjaciółką. Po ok. miesiącu od mojego przyjazdu A zaczęła mieć problemy z rodziną, remach i te sprawy. Wylądowała na drugim końcu stanów, ups... ona była au pair która mieszkała najbliżej mnie do tego naprawdę dogadywałyśmy się i nagle jej zabrakło...oczywiscie miałam innych znajomych ale nie na tyle bliskich. Na moje szczęscie znowu polskie forum Au Pair mi pomogło, zalogowałam się a tam post od dziewczyny która przylatuje za chwile do miasteczka obok. Jak się później okazało K stała się moją przyjaciółką na dobre i na złe. Nasze charaktery, gusta były tak podobne, że stała się dla mnie jak siostra. I od tamtej pory przez cały rok trzymałyśmy się razem. I do tego jeszcze dunka C. Nasza blond trójca podbijała stany;p


Skupiłyśmy sie bardziej na imprezowaniu niż zwiedzianiu, więc jak już wyjeżdzałyśmy to do miejsc gdzie są najlepsze imprezy; Las Vegas, Miami , Atlantic City no i praktycznie co weekend nasz ukochany Manhattan. Towarzystwo miałam wyborowe, dzieki temu mój rok zapisuje się do naprawdę udanych. Nawet jeżeli rodzina jest super nie mając znajomych z którymi się odstresujesz nie będzie tak dobrze.
Rodzinka również mi się udała, chociaż tak jak napisałam wcześniej, były lepsze i gorsze dni. Host był naprawde super, hostka jak to typowa amerykanka, miała swoje momenty, wąty i pretensje o najdziwniejsze rzeczy. Dzieci, czasami doprowadzały mnie do szału, ale pokochałam je i bardzo za nimi tęsknię. Cała rodzina przyjęła mnie jak jej członka, wszystkie święta spędzaliśmy u dziadków, ciotek, wujków. Zyskałam babcię i dziadka (swoich nigdy nie miałam), nie traktowali mnie inaczej niż swoich wnuków, z wycieczek przywozili mi takie same prezenty, dzwonili, zapraszali na obiadki.  Jak odjeżdzałam wszyscy płakali, nawet mój host ukradkiem łzy wycierał a taki twardziel z niego był;p


Przedłużenie nie wchodziło w grę. Po pierwsze dzieci poszły na całe dnie do przedszkola, oni już au pair nie potrzebowali a na mnie czekał chłopak w Polsce. Podczas pobytu układało nam sie róznie, ale musze przyznać ze zazwyczaj źle, tyle kłutni przezylismy że szok, ale po każdej kłutni była zgoda. Związek na odległośc, na tak długi czas to nie jest nic przyjemnego ani łatwego. Nie mieliśmy jasnej sytuacji, czy wciąż jesteśmy razem a może już nie, ale jednak moje uczucie do niego zostało i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby znaleść sobie kogoś innego. Rok zleciał Aga wróciła, z wątpliwoscią czy dobrze zrobiłam...przecież tam mi było dobrze, ale w Polsce jest moje życie które zostawiłam rok wcześniej, tyle niedokończonych spraw...Naprawdę w życiu nie miałam większego dylematu, co zrobić żeby było dobrze. Chciałam i chciałabym dalej połączyć moje dwa życia to tu i tamo amerykańskie. No ale niestety się nie da. Jestem tu od 8 miesięcy i pomimo wszystko jestem szczęsliwa. Ten mój chłopak jest już od grudnia moim narzeczonym. Dogadaliśmy sie w mońcu i teraz planujemy ślub w przyszłym roku. Kończę studia, po angielsku tak jak zamierzyłam na początku. Mam wielu przyjaciół z całego świata. (Będę miała gdzie na wakacje jeździć, Tajlandia, Brazylia, Australia;p) Z K i C z naszej trójcy trzymam sie dalej, tylko że na odległość. K została w usa a C wróciła do domu dwa tygodnie przede mną.

Z rodzinką też utrzymuję kontakty, planuję ich zaprosić na wesele. A w głowie i kompie mam mnóstwo wspaniałych wspomnień. Jeżeli któraś z was ma dylemat czy wyjechać czy zostać, ja ze szczerymi intencjami doradzam wam- jedźcie. Znajdźcie rodzinkę bez pośpiechu, zalogujcie się na jakimś forum i przeżyjcie przygodę swojego życia. Jeżeli zostawicie w Polsce coś lub kogoś, kto was naprwdę kocha to poczeka i wszystko ułoży sie tak jak powinno:)
A o to kawałeczek z moich wspomnień:
                                                                   Las Vegas



                                                                    Atlantic City



Miami


Long Island


New York




sobota, 7 stycznia 2012

Powrót:)

Powrót na bloga oczywiście;) Ojjj długo mnie nie było, wiem wiem i przepraszam, niestety nie jestem systematyczna. Ale tyle rzeczy sie dzieje, naprawdę nie mam kiedy pisać !! Teraz wszystko nadrobię:) A naprawdę zdarzyło się bardzooo dużo przez ten czas kiedy nie pisałam. Jestem tu już prawie 4 miesiące. Zleciało bardzo szybko. Mam za sobą lepsze i gorsze chwile...może zacznę od tych gorszych. A otóż ja jestem dziecko szczęscia, pierwsze zgubiłam telefon, którzy dali mi hosci , później przyszła faktura za rozmowy zagraniczne, nie duża no ale jednak... na szczęscie hosci wyrzutów mi nie robili, zapłacili. Następnie miałam stłuczkę samochodową!! Dzień przed urodzinami! Pierwszy raz w życiu. Raczej jestem ostrożnym kierowcą, no ale zdażyło się. Chwila nieuwagi i buuum. Wina nie jest ewidentnie moja, ale na nieszczescie byłam z dzieciakami...a na  drugi dzień dostałąm wielki prezent urodzinowy od hostów ;p Także jak by nie patrzeć, są cudowni za nic mnie nie winili, wiedzą ze zdzarza się. W polsce tego typu problemów nigdy nie miałam a tu jakiś pech mnie prześladuje...Jeszcze przez pewien czas dzieci mnie testowały, sprawdzały co mogą czego nie, były jednym słowe nieznośne...staram sie jak mogłam, no ale dzieci to dzieci. Wtedy miałam strasznego doła, powiem nawet,chciałam to wszystko rzucić i wracać do domu. No ale wzięłam się w garść i kryzys przeszedł. Musze przyznać to chyba norma, że po tych 2-3 miesiącach dopada kryzys i wtedy dzieją się rózne rzeczy...w moim przypadku takie własnie jak opisałam. Pewnie nie do konca byłam ostrożna i wyszło. Ale na szczęscie teraz już znacznie lepiej. Dzieci już są dla mnie naprawde dobre, doskonale wiedzą co mogą, czego nie.Nie mam z nimi problemu. Rodzice pomagają mi we wszystkim, wspierają mnie. Mamy bardzo dobre stosunki.

Świeta spedziłam z nimi i ich najbliższą rodziną. Dostalam pełno prezentów. Tak zauważyłam , świeta tu głównie kręcą wokół prezentów;p Przyjęłi mnie jak członka rodziny. Nasze stosunki to raczej nie pracodawca-pracownik, tylko rodzina. I teraz zaczęłam myśleć, że może być naprawde cięzko opuścić to miejsce po roku...



Sylwester był chyba najbardziej udanym w moim życiu. Spędziłam go na Time Square. Jak już wspominałam, moi hosci są policjantami na Manhattanie. Oni nie pracowali, ale moja hostka załatwiła mi wejscie prawie pod sama scenę:D Dogadała sę z kolegą który był na służbie i wprowadził mnie i moich znajomych jak vipy ok 10.30 w nocy! Ludzie czekali od 10 rano żeby zająć miejsce takie jakie jak my:) Pogoda się udała, było naprawdę super. After Party też było:)

                                                                          Pitbull:)

                                                                       Lady Gaga też była


                                                                     Welcome New Year!!

Teraz dopadła mnie choroba, chyba pierwszy weekend który tu jestem siedzę w domu. Zazwyczaj ze znajomymi zwiedzamy pobliskie i te dalsze kluby:)
Także to chyba tyle na dzisiaj, myślę ze nadrobiłam zaległosci:) Pozdrawiam i życzę wszystkim udanego 2012 roku a przed wszystkim odwagi w spęłnianiu marzeń!!Raz jest gorzej raz lepiej, ale lepiej żałować,że coś sie zrobiło niż żałować że sie nie zrobiło:)  

poniedziałek, 10 października 2011

If You Can Dream...

...You Can Do It.


Troszkę zaokraglając mogę powiedzieć, że jestem tu już prawie miesiąc. Czasami jest lepiej, czasami gorzej. Bywają chwile kiedy doskwiera samotność, włącza się w głowie myśl: co ja zrobiłam, po co tu przyjechałam ;p ale to tylko czasami. Myślę, że to ze względu na tęsknotę za bliskimi, za chłopakiem. Wszystko inne tu układa się wrecz doskonale. Rodzina jest naprawdę, mogę powiedzieć cudowna. Są otwarci, weseli, chcą rozmawiać, no i nie skąpią mi niczego. Nawet posiłki przygotowują pode mnie , chociaż nie mam wygórowanych oczekiwań co do tego. Dzieci jak to dzieci , raz grzeczniejsze raz mniej, ale jeszcze nie zdarzyło mi się zdenerwować na nie. Są bardzo dobrze wychowane, nie są za bardzo rozpieszczone chociaż mają to co chcą, ale muszą sie dzielić, w końcu jest ich trójka. Problemów językowych nie mam, ale Amerykanie tak szybko mówią... zdarzyło mi się raz zamyśleć i przy kasie powiedzieć: Can I buy this TUTAJ ? Ale pani tylko się zaśmiała a ja się szybko poprawiłam. Co do zwiedzania jeszcze się ograniczam do NYC, ale już niedługo;p najpierw chcę poznac to miasto a jak już zarobię więcej to pomyślę o dalszych miejscach :D Do zrobienia zostało mi teraz wyrobienie SSN, Kursy, Konto bankowe no i niestety stanowe prawko. Ale z czasem wszystko się zrobi. Narazie poznawałam okolicę, rutyne dzieci i wszystko co związane z nimi. Dzisiaj odwiedziła mnie LCC, pogadałyśmy sobie, bardzo miła kobieta, przeprowadziła wywiad ze mna z hostami, wyszło, że są bardzo ze mnie zadowoleni, z czego się ciesze :) Także oficjalnie już żyję amerykańskim życiem :) wszystko jak narazie układa sie tak jak chciałam żeby się ułożyło :)





poniedziałek, 26 września 2011

A więc jestem:)

Może zacznę od samego początku, cofając się w czasie o tydzień. I tak pewnego pięknego poniedziałku wstałam o godzinie 3 nad ranem i wyjechałam z całą moja rodziną i chłopakiem do Warszawy. Wszyscy musieli mnie odwieść , żebym sama nie płakała ;p Na lotnisku spokałam dziewczyny które miały lecieć ze mną. Razem zapakowałyśmy się do samolotu i start....przygoda życia rozpoczęta. Do Londynu leciało się dobrze, przyjemnie szybko, z dziewczynami.




Jak wylądowałyśmy na Heathrow, dziewczyny pobiegły do swojego samolotu a ja zostałam sama , czekajac na mój godzinę później. Podczas czekania , poznałąm tam dziewczynę , która mieszka w Niemczech ale pochodzi z Polski, także troszkę mi było raźniej. I później następny lot...który był długi, nudny, samotny. Siedziałam na środku nic nie widziałam , tylko oglądałam filmy. I tu nie było czemu robić zdjęć. Po ciężkich 8 godzinach, dolecieliśmy :) Po czym zaczeły się kolejne odprawy, czego już miałam serdecznie dosyć. No ale wpuścili mnie na teren USA :) Po jakiejś godzinie pan kierowca zapakował nasz wszystkie do autobusu i do szkoły, ale to juz było ciekawsze, mimio że byłam totalnie padnięta, z ciekawością oglądałam widoki za szybą, zwłaszcza amerykańskie samochody , które uwielbiam :)


Po dotarciu do szkoły, czar prysnął. Warunki, no mogłyby być lepsze...Czekało sie aby do czwartku na wycieczkę do NYC:) Wycieczka, mogła byc lepsza również, no ale nie narzekam już;p  Napierw trip autobusem przed pół miasta (z autobusu nie dało się zrobić lepszych zdjęć;)



Następnie wycieczka statkiem na Staten Island,  tylko pogoda nie dopisała , nie było słońca, było pochmurno i mglisto, więc mało było widać:



 A na końcu wyjazd na Top of the rock, co już zrobiło większe wrażenie:)



I tak zleciał następny dzień i tydzień, którgo końca nie mogłam się doczekać. Na szkoleniu było tyle niemek,że więcej słyszałam niemieckiego niz angielskiego. Także z wielką i oczekiwaną radością nadszedł piątek, kiedy to rozchodzimy się do rodzin. Moja rodzina przyjechała po mnie. Host tata z dziećmi. Strasznie bałam się tego się przeżycia, ale było naprawdę w porządku. Dzieci jak mnie zobaczyły, to od razu rzuciły mi się w ramiona i hello Agnes hello, byłam naprawdę w szoku. Ułatwiło mi to początek. W domu zostałąm przyjęta licznymi prezentami
Dziewczynka na krok mnie nie odstępuje:) Jak narazie tylko się uczę, pomaga mi w tym ich poprzednia au pair, która będzie jeszcze ze mną przez tydzień. Nie będę chyba miała bardzo dużo pracy przy nich, jak narazie są naprawdę słodkie oby tak dalej...

sobota, 17 września 2011

24 godziny

Właśnie prawie tyle pozostało do mojego wyjazdu...a ja nie jestem jeszcze spakowana;p Mam tylko listę rzeczy które mam wziąść ze sobą, a i tak nie wiem czy jest tam wszystko czego tak naprawdę potrzebuję. Na ten moment, wogóle nie czuje żebym gdzieś jechała, a już napewno nie do Nowego Jorku. Mój lot jest z Warszawy o godzinie 11.55 do Londyu a z Londynu o 16.00 na Lotnisko J.F Kennedy skąd o godzinie  ok 18.40 czasu tamtejszego ma mnie odebrac ktoś z agencji. Z Polski lecimy w 8 a Londynu dla mnie zabrakło miejsca z dziewczynami i mam lot sama troszkę później ;/ Nie zabardzo jestem z tego powodu zadowolona ...ale już trudno może to jakoś przeżyję. Moja rodzinka czeka na mnie z niecierpliwością. Przez pierwszy tydzień pobytu ma być z nami jeszcze ich poprzednia Au pair z Tajlandii, ażeby mi wszystko pokazać. Także od razu nie zostanę rzucona na głęboką wodę. Poniedziałek będzie chyba najdłuższym dniem w moim życiu, będzie trwał tak ok. 30 godzin;p Licząc od godziny o której musze wstać ,żeby dojechac do Warszawy dlatego więc idę spać i regenerowac siły na jutrzejsze pakowanie i pojutrzejszą podróż. Następny mój post zapewne będzie już zza drugiej strony oceanu. Życzcie mi powodzenia,żebym gdzieś tam w Londynie na Heathrow się nie zgubiła ;) Ahoj ;)